5/11/2016

Prolog: Kakofonia życia codziennego

        Cześć, Kochani. Odkryłam, że nie potrafię już normalnie funkcjonować bez żadnej historii w trakcie tworzenia, więc co tam, wrzucam prolog i zobaczę dalej, w jakim tempie mi to pójdzie. Nieczekanie na opublikowanie kolejnego rozdziału "Zejdź na ziemię" okazało się dla mnie trudniejsze niż myślałam. Naprawdę, w moim życiu ostatnio tyle się dzieje, a jednak zrobiło się jakoś smętnie. Wchodziłam na swojego poprzedniego bloga zupełnie bez przekonania, wiedząc, że już nic nowego nigdy się na nim nie pojawi, i przez to wypełniła mnie jakaś taka... pustka. Uznałam więc, że muszę czymś ją zapełnić.
       Zamierzałam dłużej odczekać, może odpuścić na jakiś czas i skupić się na pracy/magisterce/innych ważnych rzeczach, ale uznałam, że i tak to piszę, i tak, więc równie dobrze mogę zacząć publikować. Może uda mi się trochę wypełnić tę pustkę po "Zejdź na ziemię". Tylko troszkę, odrobinkę. 
        Piszę to już od jakiegoś czasu i mam napisane ponad 50 stron, będę jednak wrzucać rozdziały w odstępach czasowych, żeby dać sobie trochę czasu na pisanie w wyprzedzeniem, bo w najbliższym czasie nie będzie łatwo. Wiecie, magisterka, te sprawy, czyli rzeczy, w których jestem wyjątkowo oporna. Poważnie, myślę, że mogłabym w życiu nic innego nie robić, tylko siedzieć i pisać historie. Byłabym przeszczęśliwa.
     Jeśli podobało Wam się Zejdź na ziemię, myślę, że jest spora szansa, że Kontrapunkt również Wam się spodoba. Mam przynajmniej taką nadzieję. Ja sama włożyłam w niego już sporo serca. Jakby co parę dodatkowych szczegółów przeczytacie w zakładce "O opowiadaniu", a póki co zapraszam do czytania. 
        A, no i tęskniłam za Wami. Do usłyszenia.




Prolog

Kakofonia życia codziennego





        Kontrapunkt (z łaciny punctus contra punctum, w dosłownym tłumaczeniu: nuta przeciw nucie) – technika kompozytorska, która polega na prowadzeniu kilku niezależnych linii melodycznych.



        I ain't happy, I'm feeling glad
        I got sunshine in a bag
        I'm useless, but not for long
        The future is coming on"*


        30 września 2015 r.

       Ten dzień mógł być równie dobrze najlepszym w jego życiu. Być może jednak wcale nie był; wielu z nich nie pamiętał, a nawet wśród tych, które pamiętał, znalazłoby się kilka niezłych kandydatur do tego najlepszego. Nie było ich jednak wiele. Większość dni wrzucał do kategorii „nie jest tak źle” zamiast do kategorii „jest dobrze”. To było chyba po prostu bezpieczniejsze. Z radością też nie należało przesadzać, bo potem spadanie wydawało się dłuższe i boleśniejsze. 
      Był stosunkowo szczęśliwy, kiedy zdał rozszerzoną maturę z matematyki prawie najlepiej w klasie (zawsze gdzieś musi zaplątać się jakieś prawie). Był też stosunkowo szczęśliwy, kiedy po raz pierwszy (i jedyny) poszedł do filharmonii, gdzie muzyka była tak cudownie poukładana. Był dosyć szczęśliwy, kiedy jego najlepszy przyjaciel wyznał swoje uczucia jego najlepszej przyjaciółce, bo wiedział od początku, że ta historia tak powinna się skończyć i nie miał pojęcia, na co oni właściwie czekali. A jednak tym razem to wewnętrzne ciepło było odrobinę intensywniejsze, choć logicznie nie było ku temu żadnych powodów. 
      To ciekawe, jak funkcjonuje ludzki umysł. Spędzamy całe życie na dążeniu do rzeczy wielkich, wielkich celów, wielkich bogactw, wielkiego sukcesu, cały czas tęsknimy do tego, czego nie mamy, a kiedy już to dostaniemy, jesteśmy tak zmęczeni gonitwą, że nawet nie mamy siły pobyć przez chwilę szczęśliwi z tego powodu. Gdyby miał teraz do kogo otworzyć gębę, powiedziałby tej osobie, że istnieje łatwiejszy sposób. Wystarczy położyć się na trawie w pełnym słońcu, a efekt jest praktycznie ten sam. 
      To by jednak oznaczało, że małe rzeczy równają się rzeczom wielkim, a to mu się w ogóle logicznie nie zgadzało, więc wytłumaczył sobie w duchu, że po prostu endorfiny i w ogóle. Najwyraźniej to wyjaśnienie go usatysfakcjonowało, ponieważ bez dalszego zastanawiania się wrócił do szkicowania zamku, machając bosymi stopami w powietrzu. 
       Zapowiadali ochłodzenie, więc to mógł być ostatni ładny dzień tej jesieni, przez co należało go wykorzystać. Żar lał się z bezchmurnego nieba, a promienie słoneczne sprawiały, że rzeka mieniła się różnymi kolorami. Oczywiście nie tylko on wpadł na pomysł wykorzystania tego dnia, więc cały brzeg Wisły zawalony był ludźmi; niektórzy leżeli na kocach, inni biegali albo udawali, że wcale nie piją piwa. Przez chwilę zażyczył sobie, żeby brzeg należał tylko do niego, ale było to niewykonalne, a on z natury unikał myślenia o rzeczach niewykonalnych, więc poprawił jedynie okulary, które zsunęły mu się na czubek spoconego nosa, i zmrużył oczy. Wawel wyglądał na większy niż cokolwiek, z czym śmiertelnik mógłby mieć do czynienia, i miał do opowiedzenia więcej historii niż ktokolwiek żywy. Ponownie przyłożył ołówek do kartki, zastanawiając się, czy w tym konkretnym momencie ktokolwiek poświęcał mu tyle samo uwagi, co on. Miał wrażenie, że patrząc na niego rozumiał tkwiącą w nim ideę. Jeśli cokolwiek rozumiał na tym świecie, to były to budynki. Budynki były przejrzyste i funkcjonalne, a jednocześnie były pustymi kartkami, które tylko czekały, aż ktoś nada im znaczenie. Trochę tak jak ludzie. My wszyscy też byliśmy pustymi kartkami, którym ktoś inny nadawał znaczenie. 
       Podczas rysowania udało mu się odizolować od całej reszty świata. Nie zwracał uwagi na przydługą, kasztanową grzywkę wpadającą mu w oczy, nie zwrócił nawet uwagi na to, że w którymś momencie dostał w głowę dmuchaną piłką, a chwilę później przeskoczył nad nim goniący za nią duży labrador. Widział tylko to, co miało znaleźć się na rysunku, a słyszał tylko płynącą z słuchawek „Etiudę rewolucyjną” Chopina. Może to dlatego było mu tak szczęśliwie, bo na przestrzeni jego życia były dni, kiedy wiele się działo, i były też takie, kiedy nie działo się nic, ale tych przepełnionych aż tak niezmąconym spokojem było naprawdę niewiele. 
       Spokój nie trwał jednak długo, ponieważ w którymś momencie oczywiście musiał zadzwonić telefon. Odebrał, nie mówiąc słowa, bo to przecież ten ktoś miał mu coś do powiedzenia, a nie on temu komuś. 
     – Hej, Bartek, gdzie ty się podziewasz? – zapytał natychmiast głos jego starszej siostry, brzmiąc na zniecierpliwiony i poirytowany. – Mamy jeszcze tyle rzeczy do zrobienia... 
        – Leżę nad Wisłą i rysuję – odparł defensywnym, choć nieco rozleniwionym tonem. 
      – No i po co tak marnujesz czas? – zamarudziła Alicja, na co Bartkowi przyszło do głowy, że on i jego siostra mają bardzo różne definicje marnowania czasu. – Jutro zaczyna się rok akademicki, mógłbyś się jakoś przygotować czy coś... – Jak niby miałby się przygotować? Pójdzie, pozna ludzi i wróci, w jego opinii nie było w tym niczego skomplikowanego, ale jego siostra zawsze miała skłonności do przesady. Nie odpowiedział. Nie musiał. – Dobra, my z Karoliną sprzątamy, a ty kup wszystko, co potrzebne do mieszkania, ale ostrzegam, będzie tego dużo. Wyślę ci zaraz listę na Facebooku. A, i ktoś musi być w domu o osiemnastej, bo przyjdzie gość podłączać internet, a my obie mamy plany, więc spróbuj wyrobić się z zakupami do tego czasu, okej? – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. Bartek przymknął oczy, mając ochotę odłożyć swoją odpowiedź o kilka chwil.
        – Dobra, wyślij mi. Kupię wszystko i przed szóstą będę w domu – powiedział z końcu posłusznie, po czym zerknął na zegarek i uznał, że o ile znowu się nie zgubi, powinien wyrobić się bez problemu. Kiedy dziewczyna rozłączyła się, przez chwilę patrzył tęsknie na wodę, po czym zaczął niechętnie podnosić się do pozycji siedzącej. 
     Ludzie czasami mówili mu lub przynajmniej dawali do zrozumienia, że wygrał los na loterii. Pod pewnymi względami rzeczywiście tak było. Wyczekiwał niecierpliwie pójścia na studia mniej więcej od momentu, kiedy rozpoczął liceum, które wydawało mu się jedynie fazą przejściową. Głównym celem było wyrwanie się ze swojej małej miejscowości i uwolnienie się od rodziców. Nie oznaczało to niestety uwolnienia się od całej rodziny, ale każdy medal miał dwie strony, a niewielu studentów pierwszego roku miało możliwość mieszkania za darmo we własnym mieszkaniu, nawet jeśli musieliby dzielić je z dwoma starszymi siostrami. Niektórzy mogliby powiedzieć, że ich rodzice dali im zbyt łatwy start, oni sami zaś traktowali to jak inwestycję. Przyszłość była starannie zaplanowana; zapewnić dzieciom wykształcenie, podstawić im wszystko pod nos tak, żeby jedynym wysiłkiem, który będą musiały podjąć, było wzięcie sobie tego. Bartkowi to pasowało. Mógł działać zgodnie z ich planem, jeśli częścią tego planu było uwolnienie go. 
        Mieszkał w tym mieście dopiero od dwóch dni, więc nie miał jeszcze pojęcia, dokąd jedzie który tramwaj. Udało mu się dostać do galerii handlowej i zlokalizować supermarket. Przejrzał listę zakupów: mnóstwo środków czystości, bo Ala była straszną pedantką. Worki na śmieci, cukier. Chrupki serowe, pewnie dla Karoliny. Mąka gryczana, mleko bez laktozy, olej kokosowy... czym, do cholery, był olej kokosowy? No tak, Ala i jej zdrowy tryb życia. Czteropak Pilznera. Dla Karoliny. Świeczki. Po co im świeczki? 
        Obładowany jak wielbłąd ruszył przez rynek na przystanek, którego umiejscowienia wcale nie był pewien. Miał jeszcze sporo czasu, więc szedł wolno, wsłuchując się w otaczający go gwar. Miał wrażenie, że wszystko działo się w tym jednym miejscu, zupełnie jakby rynek w Krakowie był miniaturą świata. Słyszał języki, których nie rozumiał, i raz na jakiś czas angielski, który trochę rozumiał. Gdzieś po prawej stronie parę osób pikietowało przeciwko czemuś lub za czymś, co najwyraźniej dla nich było niezmiernie ważne. Po lewej trzech chłopców tańczyło breakdance'a. Kiedy do jego uszu dotarł prosto brzmiący bit, pożałował przez chwilę, że ściągnął słuchawki, ale miał zbyt zajęte ręce, żeby teraz szukać ich w torbie. Skrzywił się lekko, kiedy do tej kakofonii dołączył brzmiący z oddali hejnał, a gdzieś za nim stado gołębi poderwało się do lotu. Nie lubił, kiedy dźwięki do siebie nie pasowały.
     Problem hałasu szybko sam się rozwiązał, kiedy Bartek skręcił spontanicznie i wszedł do kościoła. Nagle otoczyła go ogłuszająca cisza. Przymknął oczy, zatrzymując się w przedsionku. Zawsze zdumiewało go to, jak bardzo kościoły są ciche i zimne. Nie lubił wchodzić do nich, kiedy coś się w nich działo, lubił, jak były opustoszałe i sprawiały wrażenie martwych, pozostając jedynie tym, czym w jego mniemaniu były w rzeczywistości – dziełami sztuki. Nie lubił myśleć o nich w kategoriach metafizycznych, lubił za to sprowadzać je do ziemskiego poziomu, do poziomu budynków, bo budynki były bezpieczne i zrozumiałe. Siły wyższe były niezrozumiałe i groźne. 
       Bartek przestał bać się kościołów dopiero, kiedy został ateistą. Wcześniej panicznie bał się wszystkiego, co było związane z Bogiem. Miał tak od wczesnego dzieciństwa, być może dlatego, że z powodu jego daty urodzenia jego mama była przekonana, że był przez niego wybrany. Nie znosił przez to swoich urodzin, kiedy był mały kompletnie nie rozumiał, dlaczego musiał dzielić je z kimś, kto był ważniejszy od niego. Zwykle dostawał co prawda więcej prezentów na Boże Narodzenie niż jego siostry, ale zawsze na pierwszym miejscu były jego dwutysięczne któreś urodziny, a dopiero potem Bartka kilkunaste. 
        Jego mama lubiła też wmawiać mu, że zarówno ona i ojciec, jak i Bóg, oczekiwali od niego więcej niż od innych, co sprawiło jedynie, że bał się bardzo często i bardzo wielu rzeczy. Gdy miał cztery lata i zmoczył łóżko, bał się, że zostanie ukarany – przez Boga czy przez swojego ojca, tego nie był pewien. Bał się, że zostanie ukarany, kiedy miał osiem lat i złamał należący do jego ojca winyl Cindy Lauper, i kiedy miał jedenaście lat i narysował penisa na czole czternastoletniej wówczas Alicji. Bał się, kiedy miał trzynaście lat i przez przypadek potrącił rowerem psa sąsiadów. Nigdy jednak nie był tak przerażony jak w momencie, kiedy miał piętnaście lat i po raz pierwszy w życiu odkrył, że nie podobały mu się dziewczyny. Jego matka prawdopodobnie wolałaby, żeby był seryjnym mordercą niż pedałem, więc usiadł w szafie (wtedy jeszcze nie wiedząc, jak ironiczne to było), bo szafa dla piętnastoletniego Bartka w jakiś sposób sprawiała wrażenie bezpieczeństwa, i modlił się do Boga, w którego jeszcze wtedy wierzył. Przepraszał go za to, że tak bardzo go zawiódł, i błagał o to, żeby jego rodzice nigdy, ale to nigdy się nie dowiedzieli. 
        Teraz już się nie bał, ale wnętrza kościołów nadal wywoływały u niego dreszcz na plecach i sprawiały, że włosy na jego karku stawały dęba. Dlatego tak bardzo lubił myśleć o nich jako o postawionych ludzkimi rękoma budynkach i niczym więcej. Nie przyjmował do wiadomości tego, że mogłaby je zamieszkiwać jakakolwiek niewidoczna obecność. Jeśli ta obecność była niewidoczna, to znaczyło, że nie istniała. Droga populacjo Ziemi, postarajmy się nie komplikować sobie jeszcze bardziej życia. 
        Kiedy mówił Ali o tym, że przecież jest mnóstwo rozwiązań o wiele prostszych niż kreowanie wszechmogącej istoty, na której istnienie nie ma żadnego dowodu, ta wydawała się zmieszana i uciszała go, żeby „nie mówił takich rzeczy”. Karolina zwykle wtedy się tylko śmiała. Swojej mamie nigdy nie odważyłby się powiedzieć czegoś takiego, a jego ojca i tak by to nie interesowało. Jego ojca generalnie nie interesowało nic, co nie byłoby związane z jego pracą. Więc Bartek nie rozmawiał z ludźmi o tym, że Boga nie ma, a jedynie nosił ze sobą wszędzie tę uspokajającą ideę. 
        Kiedy wszedł do mieszkania usłyszał kłótnię, zanim jeszcze zdążył postawić torby z zakupami.
       – Czy teraz mogłabyś łaskawie podnieść tyłek i to zebrać, czy od teraz już tak zawsze będzie, że ty oglądasz sobie Comedy Central, a ja ci usługuje? – zawołała Ala z kuchni.
     – Poczekaj, no przecież zaraz się skończy! – odkrzyknęła Karolina z drugiego pokoju. Bartek uśmiechnął się do siebie, zdejmując kurtkę. 
      – Oglądałaś to już milion razy, a ja teraz jestem zablokowana, bo nie mogę powiesić firanek, dopóki tego nie zrobisz! – prychnęła Ala, wychodząc na korytarz. – O, cześć, Bartek.
      – Hej. Co to za dramaty? – zapytał beztrosko, na co dziewczyna przewróciła oczami i już zamierzała odpowiedzieć, kiedy Karolina wyłoniła się ze swojego pokoju. 
       – No już, już. I co, korona ci z głowy spadła przez te dodatkowe pięć minut? – mruknęła pod nosem, po czym zatrzymała się. – O, cześć, Bartek – powtórzyła po swojej siostrze. – Ej, może chciałbyś... – zaczęła z nadzieją, ale przerwał jej, kręcąc głową. 
        – Sorry, zrobiłem zakupy, jestem zwolniony – oznajmił, rzucając byle jak trampki w przejściu. 
        – To nie chodzi o to, że korona mi spadła, chodzi o twoje podejście i o to, że ja na ciebie czekam, a ty masz w dupie mój czas i moją pracę... – wytłumaczyła Ala, a za jej plecami Karolina zaczęła ją przedrzeźniać. Bartek parsknął śmiechem i przeszło mu przez myśl, że może jednak wcale nie będzie tak źle. 
        No dobra, wiedział, że będzie tragicznie. Tajemnicą było, skąd ich rodzicom przyszło do głowy, że one dwie są w stanie razem mieszkać, ale Bartek był niemal stuprocentowo przekonany, że prędzej czy później wzajemnie się pozabijają. Miał jednak nadzieję, że przy odrobinie szczęścia jemu jako tej neutralnej stronie się nie oberwie. 
      Na wszelki wypadek wyłączył słuchanie, zostawiając dziewczyny same z ich przekomarzaniem, i wyszedł na balkon. Odetchnął pełną piersią, przez chwilę rozkoszując się widokiem. Wreszcie tu był i został postawiony przed szansą zrobienia ze swoim życiem co tylko mu się podobało. Niezależnie od tego, czy mu się uda, czy nie, przyszłość w końcu zaczęła zapowiadać się ekscytująco. Jak dotąd większość ekscytujących rzeczy, z jakimi Bartek miał do czynienia, działa się w jego głowie, ale podejrzewał, że to tylko kwestia czasu, zanim napotka na nie w prawdziwym życiu. Nie mógł się już doczekać.
        Jak to mówili... dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia?

_________________________________________________________________________________
* Gorillaz – "Clint Eastwood"

19 komentarzy:

  1. Fajne:-) i dobrze się zaczyna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może być ciekawe. Czekam na kolejny rozdział ^^
    Pozdrawiam i weny.

    _HitoShi_

    OdpowiedzUsuń
  3. Aach, jak ja ubóstwiam twój styl. Cieszę się, że nie kazałaś nam tak długo czekać na coś nowego z twojej strony. Po skończeniu Zejdź na Ziemię nie miałam już kompletnie nic do czytania, nie licząc pojedynczych fanfiction. A ja potrzebuję czegoś takiego. Czegoś dłuższego i bardziej skomplikowanego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sam prolog, a już się zakochałam.
    Dziękuję, że piszesz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie się zapowiada. Cieszę się, że tak szybko zaczęłaś pisać coś nowego.
    Życzę masy weny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Moze to i nie kociak, ale jest fajne, bohaterowie okej, styl ci sie widać rozwija w dobrym kierunku, wiec chyba nie pozostaje mi nic innego jak czytać ;)
    Theta

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem bardzo ciekawa jak to się potoczy dalej. Lecę czytać kolejną notkę. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok nie ma xD W takim razie czekam na kolejną notkę!

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Awch, nikt nie zastąpi Kuby i Kociaka, ale Kontrapunkt, zapowiada się super. Uwielbiam Twój styl pisania, poważnie. <3 Bartek wydaje się być dorbym chłopakiem. No i cóż więcej mogę powiedzieć? Spróbuj zapytać swojego serca
    Kim naprawdę jesteś
    wkleję cytat, bo tak mi się spodobało. ;D I jakoś mi tu pasuje.
    Pozdrawiam i dużo weny!
    całusy,
    szerly x

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy kolejny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hm, wyczuwam inspirację filmem C.R.A.Z.Y. (złamana płyta, urodziny w Boże Narodzenie), nie mylę się? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że się nie mylisz :) C.R.A.Z.Y. było moim ukochanym filmem, kiedy byłam w liceum (co tylko pokazuje, jaka jestem STARA). W ogóle jestem wielką maniaczką French-Canadian cinema (po polsku nie brzmi to już tak ładnie), jedna z moich obsesji ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  12. Początek ciekawy, fajnie budujesz bohaterów. Nazewnictwo przypadło mi do gustu. :) Czekam na kolejny wpis!

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej,
    bardzo mnie zaciekawiło to opowiadanie, bohaterzy świetnie przedstawieni, już polubiłam Bartka... idę czytać dalej....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej,
    zapowiada się bardzo ciekawie, Bartka to już polubiłam, ma kilka moich cech...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  15. Hej,
    Bartka już polubiłam, zapowiada się na bardzo ciekawe opowiadanie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń