5/23/2016

Rozdział II: Nocne widma butelek

        Cześć, Kochani. Jako że pojutrze wyjeżdżam, tym razem rozdział pojawia się już. Nie chciałam kazać Wam za długo czekać, choć potem może zrobić się ciężej, bo nie mam teraz kompletnie czasu na pisanie na bieżąco – publikuję to, co jest już napisane, i mam nadzieję, że po moim powrocie usiądę grzecznie i będę pisać dalej. Jeszcze trochę mam roboty odwalone na zaś, więc nie martwić się, nie powinno być żadnej dłuższej przerwy, jak to kiedyś przy Zejdź na ziemię bywało.
        Dziękuję ślicznie za wszystkie komentarze, cieszę się, że opowiadanie zostało miło przyjęte, sama zaczynam je powoli kochać – a to nie jest łatwe, bo to trochę jak kiedy zdechnie ci zwierzątko i musisz zmusić się, żeby zapałać do nowego taką samą miłością. Ech, moje porównania są beznadziejne. 
        A, jakby ktoś miał ochotę zerknąć, to stwierdziłam, że piszę te opowiadania już od jakiegoś czasu (okej, dwóch lat), a nie ma mnie nigdzie w sieci poza blogami, i w ogóle jakoś tak anonimowo. Na początku wydawało mi się to dosyć naturalne, ale dzisiaj zrobiłam milowy krok i założyłam Facebooka. Możecie mnie znaleźć tu: http://facebook.com/mercuryeff albo kliknąć w link na dole bloga. Tak czy siak, napiszę tam czasem, co u mnie, i będę też informować o tym, jak postępują prace związane z robieniem z Zejdź na ziemię Prawdziwej Książki (tak, dużymi literami). Więc, no... zapraszam. 
        Ale bardziej zapraszam do czytania drugiego rozdziału. Smacznego.




Rozdział II

Nocne widma butelek




        "The moon is on my side
        I have no reason to run
        So will someone come and carry me home tonight
        The angels never arrived
        But I can hear the choir
        So will someone come and carry me home

        Tonight 
        We are young
        So let's set the world on fire
        We can burn brighter than the sun"*


        Bartkowi flirtowanie zawsze kojarzyło się bardzo źle. Ilekroć flirtowała z nim jakaś dziewczyna, w głowie zapalała mu się czerwona lampka i miał ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie. Smutna prawda była taka, że nigdy jeszcze nie flirtował z nim nikt, z kim Bartek sam chciałby flirtować. Dlatego był dosyć skonfundowany.
        Leżał na swoim łóżku, wpatrując się w sufit. Powoli zapadał wieczór i w całym mieszkaniu zrobiło się zupełnie cicho. Karolina drzemała w salonie, Paweł poszedł do domu, zapowiadając, że spotkają się wieczorem, a Alicja zamknęła się u siebie i nie wiadomo było, co tam robiła. Bartek powtarzał sobie w duchu, że na pewno przesadzał i wcale nie o to mu chodziło, że on pewnie miał po prostu taki sposób bycia i lubił prowokować ludzi. Różnych ludzi. Jednak mimo tych wszystkich racjonalnych przesłanek nie był w stanie przestać o tym myśleć. Pewnie robił po prostu z igły widły. Przeszedł w myślach przez wszystkie „nawet, jeśli”. Nawet, jeśli facet rzeczywiście z nim flirtował, to mógł po prostu żartować. A nawet, jeśli nie żartował, to mógł ot tak to sobie powiedzieć, a wcale nie być zainteresowany. A nawet, jeśli był zainteresowany, to przecież Bartek sam nawet nie wiedział, czy on był zainteresowany. Rany, o czym on w ogóle myślał?
        Oczywiście, że nie był zainteresowany. Po pierwsze gość podobał się jego siostrze, a po drugie był nieco irytujący. Nie mógł przecież polecieć na pierwszego geja, którego poznał. Nie był aż tak banalny. A Oliwer nie był też gejem, bo podobno przecież miał jakąś dziewczynę. Co kierowało Bartka z powrotem do punktu wyjścia, czyli do tego, że facet po prostu uwielbiał doprowadzać innych do szewskiej pasji. A to oznaczało, że całe jego rozmyślania nie miały żadnego sensu i donikąd nie prowadziły.
        Jak się denerwujesz, jesteś jeszcze bardziej uroczy niż ona.
        Westchnął, przekręcając się na brzuch i przytulając twarz do poduszki. Jego umysł powtarzał, żeby przestał o tym myśleć, ale jego usta nie były w stanie przestać się uśmiechać. To była przegrana walka.
        Bartek miał małą nadzieję, że kiedy już przeprowadzi się do Krakowa, w końcu pozna ludzi. Różnych ludzi. Miał wrażenie, że jak dotąd wszyscy ludzie, jakich znał, byli tacy sami. Wiedział, że z pewnością byli czymś więcej niż tylko tym, co po sobie pokazywali, tak samo jak lubił myśleć, że on sam był czymś więcej niż tylko tym, co pokazywał na zewnątrz. Ale nigdy nie miał okazji spotkać się twarzą w twarz z ludzką różnorodnością, nie znał obcokrajowców, nie znał żadnego Filipińczyka ani żadnego Afroamerykanina, nie znał żadnego Żyda ani żadnego Muzułmanina, nie znał żadnego geja ani żadnej lesbijki. Wszyscy byli tacy... normalni, co tylko sprawiało, że on coraz bardziej przestawał czuć się normalny. To było takie jego małe marzenie, być gdzieś, gdzie to niekoniecznie on byłby tym dziwnym, nawet w swoich własnych myślach.
        I musiał przyznać, że był trochę podekscytowany. Nie to, żeby pozwalał sobie nadmiernie się ekscytować; nigdy nie należał do ludzi, którzy lubili dawać sobie fałszywe nadzieje. Poza tym... Oliwer nie byłby przecież zainteresowany kimś takim jak on. Nie chodziło o to, że coś było z nim nie tak. Po prostu był typem grzecznego i przykładnego chłopca. Był nieco nieśmiały. Nie był co prawda brzydki, ale nigdy też nie uważał się za nadmiernie przystojnego, był po prostu – jak nienawidził tego słowa – przeciętny. Podobał się więc przeciętnym dziewczynom, za to te z charakterem nigdy nie zwracały na niego uwagi. Nie podobał się żadnym chłopakom, bo nigdy nie było w okolicy żadnego geja, któremu mógłby. Tak czy inaczej nie było w nim niczego, co mogłoby zwrócić uwagę faceta takiego jak Oliwer.
        I chyba tak samo to działało w drugą stronę. Przed tym jednym komentarzem nie tylko nie przeszłoby mu przez myśl, że Oliwer mógłby być gejem, ale nawet nie życzył sobie, żeby nim był. Czasami zdarzało mu się widzieć jakiegoś chłopaka i po prostu zaczynał myśleć o nim w tych kategoriach, mimo że wiedział, że to były marzenia ściętej głowy. W końcu nawet on musiał doklejać jakieś twarze do swoich nocnych fantazji, choć zwykle były to twarze, które widział gdzieś przelotnie, a nie kogoś, kogo by znał. Pilnował tego. Nie zamierzał skończyć jak idiota zakochujący się w heteroseksualnych kolegach. Nie był taki głupi.
        A Oliwer... niespełniona gwiazda rocka z problemami rodzinnymi, okropnym uzależnieniem od nikotyny i tatuażem na nadgarstku? Nie, to zdecydowanie nie był target, w który celował. Kompletnie nie ten świat.
        Nie miał więc pojęcia, w jakim celu nadal się nad tym zastanawiał. Przecież sprawa nie była wcale taka do końca stracona. Był w dużym mieście, będzie miał mnóstwo szans, żeby poznać fajnego, miłego chłopaka, na którego będzie mógł liczyć i do którego będzie mógł się przytulić. Nie miał tak naprawdę dużych wymagań.
        Nagle Bartek poczuł się dość żałośnie sam ze sobą. Kilka godzin obsesyjnego rozmyślania tylko z powodu jednego rzuconego mimochodem komplementu, który w dodatku prawdopodobnie nic dla komplementującego nie znaczył. Najwyraźniej miał tak niskie mniemanie o sobie, że wystarczył ten jeden głupi komentarz, żeby poczuł się schlebiony. Czy naprawdę był aż tak zdesperowany, że wariował na punkcie dupka, który raz nazwał go uroczym? Ledwo przyznawał się przed samym sobą, że przez chwilę naprawdę poczuł się wyjątkowo, choć był niemal przekonany, że Oliwer wcale nie uważał go za wyjątkowego. Uważał go za nudnego, młodszego brata tej dziwnej laski, która się w nim buja, ale ją toleruje, bo jest najlepszą kumpelą jego brata. I pewnie mówił takie rzeczy każdemu, bo taki po prostu był.
        Z postanowieniem wzięcia się w garść, Bartek wstał z łóżka, obiecując sobie, że nie pozwoli temu wieczorowi się zmarnować. To była jego pierwsza impreza w Krakowie i nie zamierzał spędzić jej myśląc o Oliwerze jakkolwiek się nazywał. Pójdzie w świat, będzie poznawał ludzi, bawił się i żył, bo taki od początku był plan.


***


        Knajpa była nieduża i zatłoczona, znajdowała się też kawałek pod ziemią. Alicja miała wrażenie, że schodzili po wąskich schodkach w nieskończoność, zanim znaleźli się we wnętrzu dusznej sali i zanim odezwała się w niej klaustrofobia. Zmarszczyła nos, przeciskając się przez tłum i starając się nie tracić z oczu pleców Pawła. Ludzi było mnóstwo, nie liczyła więc na znalezienie stolika. Usatysfakcjonowali się stosunkowo niezatłoczonym kątem na lewo od sceny, a Oskar dzielnie oświadczył, że spróbuje dostać się do baru i zdobyć jakiś alkohol. Po drodze kiwnął głową gościowi, który stał na środku sceny, podłączając jakieś kable.
        Alicja nie lubiła wielu rzeczy. Nie przepadała za tłumami i małymi pomieszczeniami. Nie lubiła hałasu ani głośnej muzyki. Nie lubiła ludzi wydurniających się na scenie. Wydawało jej się, że jej brat miał podobne podejście, choć teraz rozglądał się z zainteresowaniem i sprawiał wrażenie pozytywnie nastawionego. Ala nie rozumiała, co jej siostrę w tym wszystkim tak ekscytowało. W koncertach, imprezach, gitarach, szalejących ludziach. Jednocześnie chyba trochę jej zazdrościła. W głębi duszy zazdrościła jej tego, że nie wie, co zrobić ze swoim życiem, że może zakochiwać się i odkochiwać w różnych facetach i nie powoduje to żadnych konsekwencji, bo nie jest w stosunku do nikogo zobowiązana. Że nie przeszkadza jej to, że zawsze jest spóźniona, i potrafi cały dzień leżeć na kanapie, jedząc chrupki i oglądając Comedy Central, a potem upić się do nieprzytomności i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Ala była wręcz zła na siebie za to, że ma tyle samodyscypliny. Należała do osób, które będąc na koncercie rockowym myślały o projekcie zadanym na poniedziałek, o tym, że jutro trzeba będzie zrobić pranie, i o rachunku za prąd. Od czasu do czasu też o tym, żeby opieprzyć za coś Pawła.
        Miała wrażenie, że Paweł z dnia na dzień robił się coraz bardziej dziecinny zamiast w drugą stronę. Kiedy go poznała, był bardzo pod linijkę i myślała, że być może był taki jak ona. Z czasem, kiedy zaczął czuć się w jej obecności bardziej komfortowo, zorientowała się, że Paweł wcale nie chciał być dojrzały, a raczej czuł, że musiał. Jego ojciec był prawnikiem i Paweł zawsze czuł się w obowiązku zostania jego mniejszą wersją. Sam dla siebie był po prostu Pawłem – zbyt uczynnym, nieco postrzelonym, z milionem pomysłów na minutę – ale w oczach świata zawsze stawał się tą poważną wersją siebie. Ala z reguły nie miewała wyrzutów sumienia z takich powodów, ale zrobiło jej się trochę przykro, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że wymagała od niego dokładnie tego samego, co jego rodzice, i dokładnie w ten sam nieznoszący sprzeciwu sposób. Ale przecież Pawłowi wyjdzie to na dobre... prawda?
        – Hej, przetrwałeś jakoś? – zapytała Karolina, kiedy Oskar wrócił, niosąc pięć butelek piwa. Ala wcale nie lubiła piwa, ale wyjątkowo postanowiła się poświęcić.
        – Nie rozumiem, skąd tu tyle ludzi – mruknął, krzywiąc się.
        – No jak to? – zdziwiła się Karolina. – Przecież Wrong Side of Town są zajebiści.
        Oskar skwitował to stwierdzenie wymownym milczeniem. Muzycy zaczęli rozkładać się na scenie, podłączając instrumenty i ustawiając wzmacniacze. Koleś przy kości usiadł za perkusją i uderzył kilkakrotnie eksperymentalnie w werbel. Gitarzysta i basista wymienili półgłosem kilka uwag i w końcu zaczęli sprawiać wrażenie gotowych. Światła się przyciemniły i rozległ się powolny dźwięk skrzypiec.
        Początkowo Bartek nie był w stanie zlokalizować źródła dźwięku, ale w końcu zauważył Oliwera, który stał sobie zupełnie z boku, opierając się o jeden ze stojących bliżej sceny stolików i leniwie przejeżdżając smyczkiem po strunach. Bartek zamrugał. Był w stanie wyobrazić go sobie rzępolącego na gitarze coś prawdopodobnie bardzo niemelodyjnego i pozbawionego ładu i składu, ale kompletnie nie pasował mu do gry na skrzypcach. Skrzypce były takie... klasyczne. Wyrafinowane. Bartek uwielbiał muzykę klasyczną. I uwielbiał skrzypce.
        Tempo nieco przyspieszyło, a Oliwer odbił się od stolika i przeszedł kilka kroków, po czym wskoczył na podwyższenie, nie przestając grać. Wykonał gwałtowny ruch, a dźwięk przez chwilę wisiał w powietrzu, po czym urwał się. Na kilka sekund zapadła absolutna cisza, po czym skrzypce podjęły melodię, a pozostałe instrumenty do nich dołączyły.
        Bartek trochę się zawiesił. W którymś momencie przymknął oczy, bo muzyka była naprawdę emocjonująca i chciał poprzebywać z nią przez chwilę sam na sam. Nie był żadnym specjalistą, ale potrafił docenić porządnie skomponowany kawałek. To, co teraz grali, było całkowicie instrumentalne, ale brzmiało świetnie i Bartek nawet nie potrzebował tutaj żadnego wokalu. To było dalekie od muzyki klasycznej, ale było melodyjne, momentami ostre, momentami beztroskie i ogólnie wprowadziło Bartka w stan chwilowego zapomnienia. Muzyka zawsze tak na niego działała, odrywała go od rzeczywistości. Przez chwilę zapomniał nawet, że to Oliwer grał. Zapomniał o wszystkim.
        Kiedy utwór się skończył, Oliwer opuścił skrzypce i podszedł do mikrofonu.
        – Obiecałem dzisiaj chłopakom, że nie będę tyle gadał – rzucił, a zgromadzony pod sceną tłum zaczął wiwatować. – Cieszę się, że się cieszycie – dodał, krzywiąc się. – Macie szczęście, bo myślałem dzisiaj rano o czymś bardzo ważnym, o czym zamierzałem wam powiedzieć, ale jestem już tak stary, że nie pamiętam. Nieważne. Jesteśmy Wrong Side of Town, ale skoro zapłaciliście aż dwadzieścia złotych, żeby tu wejść, to pewnie tyle już wiecie... – Parę osób roześmiało się, a gitarzysta zagrał ponaglająco kilka pierwszych nut kolejnego kawałka. – Dobra, dobra, złapałem aluzję, już się zamykam – powiedział ze śmiechem Oliwer, odkładając skrzypce do leżącego z boku futerału i w zamian podnosząc ze stojaka gitarę, po czym dołączył do grającego już zespołu.
        Miał przyjemny dla ucha głos, który był nieco wyższy, kiedy śpiewał niż kiedy mówił. W pewnym momencie Bartek autentycznie wczuł się w atmosferę koncertu i zaczął poruszać się w rytm muzyki, głównie za sprawą Pawła, który co jakiś czas zaczynał tańczyć, co nie wychodziło mu najlepiej. Karolina skakała niemal przez cały czas. Nie skakała tylko, kiedy robiła zdjęcia komórką. Bartek stał zaraz za nią i widział dokładnie, co fotografowała. Miał nadzieję, że nikt nigdy nie zobaczy tych zdjęć, bo choć być może próbowała udawać, że uwiecznia cały zespół, każde z nich było po prostu zdjęciem Oliwera i ewentualnie tych, którzy stali za nim i załapali się w kadr.
        Koncert trwał już może z dwadzieścia minut, kiedy ktoś zakrył Oskarowi oczy, na co ten odwrócił się z uśmiechem.
        – Hej. Jesteście – powiedział, przytulając drobną dziewczynę z krótkimi, nastroszonymi, rudymi włosami, trzymającą jedną dłoń na ramieniu może pięcioletniego chłopca. Oskar pochylił się i potargał mu włosy. – To jest Pola, a to Julian. Nie wiem, czy już się kiedyś poznaliście.
        Każdy rzucił krótkie przywitanie, a Karolina ukucnęła z uśmiechem.
        – Cześć, Julek, pamiętasz mnie? – zapytała przymilnym tonem.
        – Pewnie – odparł dzieciak, zerkając na nią przez sekundę, po czym pociągnął Oskara za rękaw. Ten westchnął, podnosząc go bez trudu i biorąc na barana. Kiedy tylko to zrobił, Oliwer, który właśnie zakończył kolejny kawałek, dostrzegł go ponad tłumem i mrugnął do niego. Cała twarz chłopca się rozpromieniła.
        – Co z nim? – zapytał Oskar, nachylając się nad Polą, która przewróciła oczami.
        – Zamierza zostać gwiazdą rocka – wyjaśniła, parskając śmiechem. – Oli uczy go grać na pianinie. Umie już zagrać fragment „Imagine” Lennona i marsz żałobny. – Oskar zaczął się śmiać, na co dziewczyna zmierzyła go krzywym spojrzeniem. – Nie ma w tym nic śmiesznego, to nie ty musisz to znosić – dodała ściszonym tonem, żeby mały jej nie dosłyszał, nie pozbywając się jednak szerokiego uśmiechu. Nie miała się czym przejmować, jego wzrok bez przerwy utkwiony był w Oliwerze i wyrażał absolutny nabożny podziw.
        Stojąca przed Bartkiem Karolina parę razy zerknęła na Polę ukradkiem, kiedy wydawało jej się, że nikt nie patrzył. Słyszała o tej dziewczynie wielokrotnie, ale nigdy wcześniej nie miała okazji jej poznać. Całe jej wnętrze wypełniło coś zdradliwego i niebezpiecznie przypominającego zazdrość. Jeszcze bardziej dobijało ją to, że nie wiedziała, o co dokładnie chodziło. Ta dziewczyna nie spotykała się z Oliwerem – kiedyś podobno tak, ale teraz nie. Mieszkali jednak razem i to ona przyprowadzała Juliana na jego koncerty, pilnowała go i generalnie zachowywała się jak dobra mama. Kiedy Oskar postawił Juliana na chwilę na ziemi, żeby pójść do łazienki, sama wzięła go na ręce, pokazując przy tym, że była silniejsza niż mogłoby się wydawać, a on co jakiś czas szeptał jej coś na ucho. Sprawiali wrażenie zżytych, przez co cała sytuacja wydawała się zupełnie oczywista. Jaka ładna rodzinka. Karolina zacisnęła zęby.
        Nie pomagał fakt, że Pola nie była może niesamowicie śliczna, ale miała ładną, drobną buzię i duże, brązowe oczy. Z wyglądu przypominała trochę elfa, prawdopodobnie przez te włosy. Karolina nie lubiła porównywać się do innych dziewczyn, zawsze twierdziła, że każdy wygląda tak, jak wygląda, i jedyne, co może zrobić, to dobrze to wykorzystać. Wiedziała jednak, że ma nieco zbyt okrągłą twarz, zbyt wysokie czoło i za dużo piegów, a włosy ani proste, ani kręcone. Pola miała też na sobie szeroką, hipisowską spódnicę i dopasowaną koszulę, i wyglądała naprawdę stylowo. Karolina lubiła co prawda sposób, w jaki się ubierała, choć ze wszystkimi tymi skórzanymi dodatkami i ćwiekami wyglądała trochę jak dziewczynka z liceum, i to ta, która naśmiewa się z innych dzieci. Z całą pewnością niezbyt poważnie, i choć jej brak powagi nigdy jej nie przeszkadzał, to jednak w tym momencie trochę zaczął.
        Bartek z kolei od pojawienia się Poli był trochę wybity z rytmu. Co prawda ze wszystkich rozmów, które dotychczas usłyszał, sporo dało się wywnioskować, nawet kompletnie nie mając rozeznania w sytuacji, ale Bartek nadal nie mógł się do końca połapać. Ta dziewczyna to była ta, z którą Oliwer mieszkał, tak? Ale... czy dzieciak był jego? Mógł być, ale nie musiał. A nawet, jeśli był, to ta Pola chyba nie była mamą, co? Bo on i Oskar wspominali o jakiejś Oldze, więc Julian chyba był jej. Bartek ponownie skupił się na scenie, tym razem przyglądając się dokładniej Oliwerowi. Tak naprawdę nie był pewien, ile mógł mieć lat. Wiedział, że był starszy od nich, ale... dwadzieścia pięć? Raczej nie więcej, albo po prostu bardzo młodo wyglądał. Nawet gdyby miał dwadzieścia pięć lat, to miałoby sens. Odwrócił głowę i zerknął na siedzącego na ramionach Oskara chłopca. Miał jasne włosy i niebieskie oczy. Kiedy się uśmiechał, miał takie same dołeczki w policzkach jak Oliwer. To było bardzo możliwe, że był jego.
        Zatem niespełniona gwiazda rocka na motorze z dzieckiem na karku. Jeszcze lepiej.
        Chłopaki skończyli grać, ale zostali wywołani na bis. Tłum zaczął powoli się rozrzedzać, a Bartek w końcu otrząsnął się z zamyślenia. Oliwer był naprawdę znakomity. Cokolwiek by o nim nie mówić, ze skrzypcami w dłoni, swoimi jasnymi włosami i ze skupionym wyrazem twarzy wyglądał trochę jak nie z tego świata. Być może było to spowodowane tym, że sprawiał wrażenie, jakby urodził się na tej scenie, jakby nigdzie nie czuł się równie na miejscu. Przez moment cała ta sala, wszystko to należało do niego.
        Kiedy w końcu pojawił się koło nich wyglądał wręcz niepozornie w porównaniu do tego, jak prezentował się na scenie. Był cały spocony, włosy miał rozczochrane, a oczy mu błyszczały. Oskar postawił Julka na ziemi, a mały natychmiast zaczął biec w stronę Oliwera, który schylił się i podniósł go do góry. Powiedział coś, patrząc na niego z szerokim uśmiechem, po czym pocałował go w czoło. Bartek zagapił się przez chwilę. Oliwer z dzieckiem na rękach wyglądał zupełnie inaczej niż Oliwer po prostu. Cały wyraz jego twarzy się zmienił, bo patrzył na niego jakby był najcudowniejszą rzeczą na całym świecie. To było całkowicie inne od tego, w jaki sposób Oliwer zwykle patrzył na ludzi.
        – Dzięki, że go przyprowadziłaś – rzucił, pochylając się i dając Poli buziaka w policzek, po czym uśmiechnął się do wszystkich obecnych.
        – Za chwilę się zmywam, więc zabiorę go ze sobą, jak chcesz iść dalej w melanż to nie ma sprawy, ale musisz być rano z powrotem w domu – powiedziała konkretnie.
        – Nie muszę, ja też mogę wrócić... – zaprotestował Oliwer, na co Pola przewróciła oczami.
        – Daj spokój, idź się wyszaleć. Przecież widzę, że adrenalina cię rozpiera – przerwała mu, unosząc głowę i uśmiechając się domyślnie. – My sobie z Julkiem poradzimy.
        – Okej, to was odwiozę – zdecydował Oliwer, po czym zwrócił się do przechodzącego obok gitarzysty: – Ej, stary, weźmiesz moje rzeczy z powrotem na salę?
        – Czy ja wyglądam na twojego tragarza? – zapytał z oburzeniem, mimo to uśmiechając się. – Musisz przestać wykręcać się od wszystkiego i tłumaczyć Julkiem. Jest na tyle słodki, że to działa.
        – Widzisz, słońce? Z twoją słodkością i moim knuciem nic nie stanie nam na drodze do podboju świata – powiedział cicho do Juliana, który odwzajemnił jego porozumiewawczy uśmiech, co wyglądało niewłaściwie na twarzy kilkuletniego chłopca. Oliwer dodał ostrzegawczym tonem, zwracając się do swojego gitarzysty: – Ej, tylko ostrożnie i nie zrób mojemu dziecku krzywdy.
        – Komu, Julianowi? – zdziwił się gitarzysta, unosząc wysoko brwi. Oliwer przewrócił oczami.
        – Rany, nie, moim skrzypcom – odparł takim tonem, jakby to było oczywiste. Facet parsknął śmiechem, po czym pokręcił głową i odszedł w kierunku sceny. – Dobra, dzieciaki, odwiozę ich i się zdzwonimy, okej? – rzucił Oliwer, wyraźnie się spiesząc. – Chodź, mały, przedstawię cię wszystkim – dodał, po czym odszedł razem z Julianem, podchodząc do grupki stojących obok osób, którzy najwyraźniej byli jego znajomymi. Pola pożegnała się z uśmiechem i ruszyła za nim.
        Nikt nie był pewien, jak to się stało, ale zamiast na mieście wylądowali w mieszkaniu... dziewczyny perkusisty? Chyba tak. Kiedy Bartek wszedł do środka, poczuł się jak w filmie. To nie wyglądało jak mieszkanie, to wyglądało jak klub. Było tam z czterdzieści osób i nagle zaczął o wiele mocniej skupiać się na niezgubieniu reszty swojego towarzystwa. Miał wrażenie, że to będzie trudniejsze niż się wydawało.
        Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ala zaczęła rozmawiać z jakąś dziewczyną. Karolina spotkała kilkoro znajomych i wyszła z nimi na balkon. Oliwer był rozchwytywany, a Oskar gdzieś chwilowo zniknął, więc Bartek i Paweł zostali w salonie, dołączając do przypadkowej grupy ludzi. Wszyscy zaczęli jednocześnie się przedstawiać i Bartek usłyszał jednocześnie więcej imion niż w ciągu ostatniego miesiąca. Żadnego nie zapamiętał, ale odparł, że owszem, chętnie się z nimi napije. Chciał poznać ludzi, chciał się wyluzować i chciał się dobrze bawić, więc wychylił kieliszek wódki, a potem kolejny. Ludzie byli naprawdę fajni i przyjemnie się z nimi rozmawiało. W pewnym momencie zaczął czuć się tak dobrze, że przestał liczyć szoty. Podobała mu się idea samego siebie będącego na takiej imprezie, wieczna gula w jego gardle zniknęła i zaczął rozmawiać ze wszystkimi bez zahamowań. Przez chwilę chyba nawet był duszą towarzystwa, a potem wszystko zaczęło się zacierać.
        Słyszał, jak Ala podchodzi do niego i mówi, że ona i Paweł się zbierają. Wyglądała na naburmuszoną. Bartek powiedział, że on jeszcze trochę zostanie. Kiedy się rozejrzał, zorientował się, że część ludzi zniknęła, ale wciąż widział wśród nich Karolinę i Oliwera.
        Wszystko było nieco rozmazane, ale jeszcze nie na tyle, żeby nie miał świadomości, co się dzieje. W którymś momencie znalazł się w kuchni wśród sześciu osób, których imion co prawda nie pamiętał, ale pamiętał, że ich polubił.
        – Chcesz? – zapytała siedząca obok niego dziewczyna z bardzo czarnymi włosami, podsuwając mu pod nos papierosa. Nie, zaraz, to nie był papieros. To był... ojej.
        – Jasne – odparł tonem, który nawet dla niego brzmiał odlegle. Wziął skręta niezręcznie między palce i uniósł go do ust.
        – Nigdy tego nie robiłeś, co? – rozległ się irytujący głos zza jego pleców. Bartek odwrócił się.
        – Kiedyś musi być ten pierwszy raz – odparł pozornie beztroskim tonem.
        – Paliłeś kiedyś papierosy? – zapytał Oliwer. Bartek spojrzał na niego spode łba. – Okej, w takim razie nie robisz tego tak samo. Musisz... daj – polecił, więc Bartek posłusznie oddał mu skręta. – Wciągasz troszeczkę i trzymasz, a potem wciągasz głęboko powietrze, o tak – zaprezentował, przymykając oczy i wypuszczając powoli dym. – Spróbuj.
        Bartek spróbował i poczuł, że wszystko w środku niego się przewraca, a potem przewraca się wszystko na zewnątrz niego i nie ma już żadnego miejsca, gdzie byłby bezpieczny. Odchylił się do tyłu z szeroko otwartymi oczami, które nagle zaczęły mu się wydawać jakieś takie suche i przez chwilę miał absurdalną ochotę się rozpłakać. Oliwer zaśmiał się cicho, po czym pochylił się nad oparciem fotela, w którym Bartek siedział.
        – Wszyscy gdzieś zniknęli, więc będę miał na ciebie oko. Muszę na chwilę uciec, ale niedługo wrócę. Siedź tu i nie idź nigdzie sam, okej? – powiedział. Bartek nie zareagował, ale najwyraźniej Oliwer tego nie oczekiwał.
        Bartek ledwo pamiętał, co się wydarzyło dalej. Rozmawiał z kimś, potem chyba tańczył, później z jakiegoś powodu wyszedł na zewnątrz i wrócił, a potem zupełnie nagle stał na balkonie, z trudem opierając się o barierkę. Nagle zrobiło się bardzo cicho. Bartek nie wiedział, jak długo spędził w tej pozycji, ale miał wrażenie, że co najmniej kilka godzin. Prawdopodobnie było to jednak nieco krócej.
        Usłyszał skrzypnięcie drzwi i czyjeś kroki, po czym ta osoba stanęła za nim, ale nie zareagował.
        – Niemądry chłopak – szepnął znajomy głos, po czym Bartek poczuł dłoń na swoim ramieniu. – Chodź, spróbujemy odstawić cię do domu. No chodź, wstawaj.
        – Przecież wszystko jest w porządku – wymamrotał Bartek bez przekonania, mimo to prostując się i odwracając, po czym zachwiał się i musiał oprzeć o ramię Oliwera, który spojrzał na niego surowo. Bartek zamrugał z wysiłkiem.
        – Sorry – mruknął, patrząc gdzieś w bok.
        – Daj spokój – żachnął się Oliwer. – Nic się nie stało. Chodź.
        Weszli do środka. Oliwer posadził go na chwilę na kanapie, żeby spróbować zlokalizować jego kurtkę. Kiedy mu się to udało i znaleźli się przy drzwiach, wychylił się do trzech osób, które nadal siedziały w kuchni.
        – Idziesz już? – zapytał jakiś gość, z którym Bartek pił i z którym chyba bardzo się zaprzyjaźnił, ale nie pamiętał jego imienia.
        – Tak, odstawię te zwłoki do domu – odparł Oliwer, podtrzymując ramieniem Bartka, który odepchnął go lekko, mamrocząc, że wcale nie potrzebuje pomocy. – Na razie chłopaki.
        – Okej, narka. Bądź grzeczny.
        Wyszli przed blok i przysiedli na chwilę na murku.
        – Masz jakąś gotówkę? – zapytał Oliwer konkretnym tonem, odpalając papierosa. Bartek pokręcił głową, nie ufając swojemu głosowi. Wiedział, że wszystko wydał i została mu tylko karta. Oliwer westchnął. – To nie zapłacimy za taksę. Jesteś w stanie iść?
        – Oczywiście, że tak – oburzył się Bartek, wstając, żeby to udowodnić. Zachwiał się nieco i Oliwer uśmiechnął się półgębkiem.
        – Okej. To chodź. Znajdziemy jakiś autobus, który zawiezie nas... gdzieś – stwierdził, wzruszając ramionami.
        Ruszyli powolnym krokiem przez osiedle. Kiedy Bartek szedł prosto, musiał poświęcić temu całą swoją uwagę i nie był w stanie skupić się na niczym innym. Mimo to był bardzo świadomy Oliwera, który szedł obok niego, jego równego kroku i wydychanego przez niego dymu tytoniowego. Odkrył, że kiedy jest pijany, ma o wiele mniejszą kontrolę nad swoimi myślami. Nie był na przykład w stanie powstrzymać się przed myśleniem o czymś, co zauważył kilka godzin wcześniej podczas koncertu, że kiedy Oliwer się uśmiechał to było tak, jakby rozświetlał tym uśmiechem całe pomieszczenie. Potrząsnął głową, zupełnie jakby chciał pozbyć się tej myśli jak natrętnej muchy. Szli przez jakieś piętnaście minut, zanim Bartek zatrzymał się raptownie.
        – Chyba mi słabo – oświadczył, krzywiąc się. Oliwer natychmiast podszedł do niego, łapiąc go za łokieć.
        – Chcesz usiąść? – zapytał, bardziej rozbawiony niż zaniepokojony. Bartek pokiwał głową bez słowa, więc Oliwer zaprowadził go przez niski płotek na plac zabaw i usadził na nieruchomej huśtawce. Bartek znowu się skrzywił.
        – Zamknij oczy i pochyl się. Głowa między nogi – poinstruował go Oliwer, siadając na huśtawce obok, więc Bartek posłusznie wykonał polecenie.
        – Myślę, że umrę – oznajmił słabym głosem chwilę później, kiedy świat trochę przestał wirować.
        – Raczej nie – powiedział beztrosko Oliwer, odpychając się lekko nogami, żeby wprawić huśtawkę w ruch. Bartkowi chciało się wymiotować od samego patrzenia na niego. – Nikt jeszcze nie umarł od delikatnego sponiewierania się. Co, nigdy nie zdarzyło ci się spić tak, że ledwo stoisz na nogach? – zapytał z rozbawieniem.
        – Nigdy nie zdarzyło mi się spić. Kropka – poprawił go Bartek, zamykając oczy i próbując oddychać miarowo.
        – Rany boskie, to gdzieś ty się uchował? – zapytał Oliwer z niedowierzaniem. – A, poczekaj, pamiętam. W małym miasteczku na Lubelszczyźnie. Okej, w takim razie to zrozumiałe. – Bartek spojrzał na niego z urazą. – Ja prawdopodobnie zdążyłem się pierwszy raz spić zanim ty nauczyłeś się wiązać sznurówki – dodał beztrosko, wzruszając ramionami z nostalgiczną miną. Bartek uniósł brwi.
        – Naprawdę jesteś taki stary? – zdziwił się, nie zwracając uwagi na to, jak bardzo to było nietaktowne. Oliwer przez chwilę wpatrywał się w niego z zastanowieniem.
        – Nie. Nie jestem aż taki stary – oświadczył, uśmiechając się kpiąco.
        – To gdzieś ty się uchował? – mruknął Bartek.
        – Na Nowej Hucie – odparł Oliwer wesoło.
        – To wiele tłumaczy – podsumował, prychając pod nosem. Przez dłuższą chwilę obaj milczeli. – Rany boskie, co się dzieje? – wyjęczał Bartek, znowu się pochylając i łapiąc się za głowę. Próbował rozmasować sobie skronie, ale to nic nie dało.
        – Trzeźwiejesz – oznajmił niepotrzebnie Oliwer. – Ale zobacz jak jest pięknie. Świta – dodał z melancholijnym uśmiechem. Bartek podniósł powoli głowę, żeby na niego spojrzeć. Gdyby wzrok mógł zabijać, prawdopodobnie już by nie żył.
        – W ogóle to gdzie się wszyscy podziali? – zapytał, zaczynając czuć się nieco lepiej. Co prawda jego czaszka nadal pulsowała tępym bólem, ale wszystko wokół powoli przestawało wirować.
        – Ala i jej chłopak pojechali wcześniej do was. Chyba się pokłócili, ale w sumie nie wiem – odparł Oliwer zupełnie nieprzejętym tonem. Bartek uniósł głowę z zainteresowaniem, ale tamten już kontynuował. – Oskar miał jechać do domu, ale chyba w końcu poszedł gdzieś z Karoliną...
        – On mieszka nadal... z waszymi rodzicami? – wtrącił Bartek.
        – Ta... z matką. Co jest, według mnie, debilnym pomysłem, ale to jego sprawa.
        – Nie lubisz jej? – zapytał Bartek i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to pytanie zabrzmiało. Oliwerowi wydawało się to jednak nie przeszkadzać.
        – Nie znoszę jej – poprawił go beznamiętnym tonem, zupełnie jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
        – Och – podsumował Bartek, nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. Sam nie zawsze dogadywał się ze swoją mamą, ale raczej nie powiedziałby, że jej nie znosi. Chyba. – A... a Julian? – dodał a'propos niczego.
        – Co Julian? – zapytał Oliwer nierozumiejącym tonem.
        – To jest twój... syn, tak? – Nie wiedział, dlaczego w ogóle zaczynał takie tematy. Prywatne życie tego gościa nie było jego sprawą i nie powinien w nie wchodzić z butami. On jednak nie wydawał się mieć cokolwiek przeciwko, a Bartek i tak był pijany, więc w razie czego miał wymówkę dla swojego braku taktu. Równie dobrze mógł kontynuować.
        Oliwer parsknął niezbyt wesołym śmiechem i przez chwilę nie odpowiadał.
        – W zasadzie tak – przyznał cicho, po czym zmienił zdanie. – To znaczy nie. Biologicznie jest synem mojej siostry. Pod każdym innym względem jest mój – zdecydował.
        – Och. Nie wiedziałem, że macie jeszcze siostrę – powiedział Bartek głównie po to, żeby powiedzieć cokolwiek. – Olga, tak? – Po czym dodał, nie czekając na odpowiedź: – Więc czemu to ty się nim zajmujesz? – Oliwer przez chwilę wpatrywał się w niego bez wyrazu. – To znaczy, przepraszam, nie powinienem pytać o takie rzeczy. To nie moja sprawa – dodał szybko, spoglądając gdzieś w bok z zawstydzeniem. Oliwer zaśmiał się.
        – Nie przejmuj się tym. Zastanawiałem się tylko nad odpowiedzią i myślę, że po prostu ktoś musi. Skoro nie ona, to równie dobrze to mogę być ja.
        Bartek przez chwilę rozważał jego słowa i w końcu dotarło do niego, jakie to było straszne.
        – Jak można zostawić samemu sobie coś tak bezbronnego jak dziecko? – zapytał Bartek, kierując te słowa nawet nie tyle do Oliwera, co do świata. Oliwer wzruszył bezradnie ramionami.
        – Nie wiem – odparł cicho.
        – To miłe. Że się nim zajmujesz – powiedział Bartek, po czym zaczerwienił się. Zupełnie nie panował już nad tym, co wydostawało z jego ust. Na pewno wychodził przed nim na kompletnego idiotę.
        Ale mimo, że czuł się jak kompletny idiota, był też dziwnie zrelaksowany w towarzystwie Oliwera. Rzadko mu się to zdarzało, zwłaszcza przy ludziach, których nie znał. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z alkoholem krążącym w jego żyłach, ale to nadal było zaskakujące, ponieważ według wszystkich racjonalnych przesłanek Bartek powinien nie polubić faceta takiego jak on. Albo czuć się przynajmniej troszeczkę onieśmielonym, bo Oliwer upijał się regularnie od wczesnej młodości, wychowywał nie swoje dziecko i miał uśmiech, który rozświetlał całe pomieszczenie, a te wszystkie rzeczy naraz wprowadzały Bartka w zdecydowanie niepewny stan, bo chyba zaczynało mu się to wydawać trochę zbyt ekscytujące. A to nie było bezpieczne.
        – Miłe? – powtórzył Oliwer z zaciekawieniem. – Być może. Raczej nie jest to słowo, jakiego bym użył. Po prostu... nie chcę, żeby miał tak zjebane dzieciństwo jak ja. I wiem, że prawdopodobnie miałbym małe szanse na zostanie ojcem roku, ale cokolwiek bym nie zrobił, nie będę gorszy od niej. Poza tym... naprawdę uwielbiam tego dzieciaka – przyznał z rozbrajającym uśmiechem, który Bartek natychmiast odwzajemnił. – Nie mam pojęcia, w jaki sposób z mojej bezużytecznej siostry i jej faceta-debila wyszło tak ogarnięte dziecko...
        Bartek pokręcił głową ze śmiechem.
        – To widać – powiedział. – To, że go uwielbiasz. I jak dla mnie już to sprawia, że w rankingu ojców byłbyś całkiem wysoko – dodał, starając się utrzymać neutralny ton. Oliwer spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale nie kontynuował tematu, tylko uśmiechnął się do siebie, bo chyba te słowa sporo dla niego znaczyły. Przez chwilę się nie odzywali, ale w końcu Bartek przerwał ciszę: – A w ogóle to miałem ci powiedzieć, że dobrze gracie. Ale zapomniałem.
        – Dzięki – rzucił Oliwer z lekkim zaskoczeniem w głosie.
        – Długo grasz?
        – Miałem jakieś osiem lat, kiedy tata zaczął uczyć mnie grać na pianinie – odparł z zastanowieniem. – Ale potem mój ojczym sprzedał pianino, żeby mieć na wódę, więc się wkurzyłem i kupiłem takie stare, badziewne skrzypce. – To była chyba jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie Bartek kiedykolwiek usłyszał. – Chodziłem nawet przez chwilę do szkoły muzycznej, ale... no cóż, chodzenie do szkoły nigdy zbyt dobrze mi nie wychodziło – dodał z nieskruszonym uśmiechem. – Wolałem uczyć się sam. A potem gitara to już był przy tym pikuś.
        Bartek pokiwał głową, mimo wszystko nieco zdumiony.
        – Wow. Naprawdę szacun. Ogarnąć samemu tyle instrumentów.
        Oliwer wzruszył ramionami, bagatelizując całą sprawę. Przez chwilę znów obaj milczeli.
        – To co, idziemy znaleźć ten autobus? – zasugerował w końcu Oliwer.
        – Będzie coś teraz jechać? – zaniepokoił się Bartek. Oliwer uśmiechnął się kpiąco, unosząc brwi.
        – Bartek, jest rano. Dzienne już jeżdżą.
        – Okej. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy – przyznał Bartek nieco zażenowany.
        – Wystarczy, że ja mam – uspokoił go, wyciągając z kurtki paczkę papierosów i odpalając jednego. Bartek skrzywił się.
        – Po co palisz tyle tego świństwa? – zapytał z obrzydzeniem. Oliwer przez chwilę nie odpowiadał.
        – Żeby mieć coś z życia – odparł w końcu. Bartek uważał, że to była beznadziejna odpowiedź.
        Nie udało mu się przekonać Oliwera, że pojedzie do siebie. Powiedział, że Bartek mieszka na końcu świata i będzie tam jechał ze sto lat, jedynie odrobinkę przy tym przesadzając, a w ogóle to jest pijany, młody i niewinny, i na pewno ktoś by go zabił. Bartek po tych słowach obraził się na jakieś pięć minut, ale i tak posłusznie wysiadł razem z nim na Placu Inwalidów i podreptał za nim do jego mieszkania.
        – Tylko cicho, okej? Bo Pola i mały pewnie śpią – wyszeptał Oliwer, wyciągając klucze. Mieszkanie było maleńkie i bardzo zagracone. Na wprost Bartek widział kawałek kuchni, w której wszystko było porozrzucane byle jak na stole. Ściany pod sufitem sprawiały wrażenie mocno obdrapanych. Bartek przypomniał sobie, jak Karolina nazwała to miejsce norą i doskonale rozumiał, skąd wzięło się to określenie.
        Oliwer zaprowadził go do malutkiego pokoiku po prawej stronie, w którym mieściło się praktycznie tylko łóżko, na środku którego leżał otwarty laptop, i wzmacniacz do gitary udający stolik. Okno było otwarte, przez co pomieszczenie było wyziębione, a praktycznie wszystkie ściany pokryte były zdjęciami, z których dziewięćdziesiąt procent przedstawiało Juliana, pocztówkami, biletami na koncerty i paroma wyrwanymi z zeszytu kartkami z tekstami piosenek. Jedyną wolną powierzchnię na podłodze zajmował stos papierzysk wyglądających na nuty.
        Mimo mikroskopijnego rozmiaru pokoik sprawiał wrażenie dość przytulnego.
        – Przyniosę coś do picia – oznajmił Oliwer. – Jak wypijesz teraz dużo wody, to będziesz się dobrze czuł, jak wstaniesz.
        Kiedy Oliwer wyszedł, Bartek rozglądał się jeszcze przez chwilę z zaciekawieniem po pomieszczeniu, przyglądając się wiszącym na ścianach fotografiom, ale w końcu postanowił przesunąć laptopa, zdjąć buty i okulary, i wreszcie dać oczom trochę odpocząć. Tylko przez minutkę. Zasnął jak skała w momencie, w którym jego głowa dotknęła dużej, wygodnej poduszki.
        Oliwer wszedł do pokoju i stanął w progu, po czym westchnął ledwo słyszalnie i uśmiechnął się półgębkiem. Kręcąc głową, postawił butelkę z wodą mineralną na wzmacniaczu robiącym za stolik, ściągnął koszulkę i położył się obok, spychając Bartka z samego środka łóżka na jego prawą połowę. Nawet się nie poruszył.
        Może w takim razie Oliwer też przymknie na chwilę oko. Tylko na moment, bo prawdopodobnie Julian wstanie, kiedy Pola będzie szła do pracy, i od razu zacznie zawracać mu głowę.
        Więc... tylko na minutkę.

_________________________________________________________________________________
* Fun. – "We are young"

11 komentarzy:

  1. Normalnie bym wychwalała jak zawsze pod niebiosa post, w końcu Oliwer wygrywa we wszystkich rankingach, ale mam w środku jakąś blokadę i pogardę do wesołych papierosków. Ufam więc, że na tym się skończy.
    A w ogóle to niech się już rozkręca <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział czadowy. Dobra muzyka mi chodzi po głowie...i jak tu spać? Podoba mi się, że Bartkowi podoba się to, że Oliwer gra na skrzypcach. Skrzypce są boskie. Sorki za brak ładu i składu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne mam nadzieję że wena dopisuje i już za chwilę będzie następny rozdział:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam wrażenie ze to opowiadanie to pewna wariacja "Zejdź na ziemie". Bartek to taki Kuba, troche nieśmiały i odpowiedzialny, a Oliwer to Kociak; nieogarnięty, sarkastyczny artysta. Ale ponieważ oba opowiadania są cudne to się nie będę czepiać. Tylko proszę nie rób z Bartka ciamajdy, a z Oliwera półboga na którego wszyscy się rzucają bo jest taki cudny chociaż pokrzywdzony przez los (jak kociak, nieprawdaż?)
    Weny życzę, Theta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się bardzo natrudzić, żeby ograniczyć podobieństwa pomiędzy postaciami. Pod tym względem pisanie Zejdź na ziemię było naturalniejsze, bo nie groziło mi żadne kopiowanie. Nie planuję jednak, żeby postaci były kserówkami tych poprzednich; Bartek mimo swojego spokojnego usposobienia nie da sobie w kaszę dmuchać, a Oliwer tylko zgrywa cwaniaka, a tak naprawdę jest bardziej bezbronną duszyczką niż Kociak był kiedykolwiek. Tyle spoilerów. Swoją drogą – Kociak pokrzywdzony przez los? Nie widzę tego w ten sposób, jak dla mnie los był dla niego dosyć łaskawy, na tyle, żeby zrobić z niego przynajmniej trochę zadufanego w sobie dupka ;)
      Pozdrawiam, M.

      Usuń
    2. Kocham spoilery, będę czekać bo całkiem juz polubiłam chłopaków.
      Co do kociaka, to chodzilo mi chorobę mamy i o to, że kilka razy było wspomniane jak sam musiał się nią zajmować bardziej niż ona nim.
      Theta

      Usuń
  6. Popłakałam się ze szczęścia przez tę informację na początku rozdziału. I przypomniałaś mi o moim uwielbieniu do skrzypiec, które ostatnio przestawało dawać o sobie znać. Mimo wszystko nie przepadam za Oliwerem, jestem raczej fanką tego drugiego... Um, Oskara? Chyba dobrze pamiętam. Wydaje się być taki smutnawo-nieporadny, polubiłam chłopca. I kojarzy mi się z Małym Księciem, haha.
    Czekam na kontynuację i życzę dużo czasu na pisanie (bo wena chyba ci dopisuje, co?).

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    cudownie, Bartek pod wrażeniem, tak właśnie myslałam, że Juluan to nie jego syn, jak rozmyslał nad słowami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    cudownie, Bartek jest pod wrażeniem, tak właśnie myślałam, że Julian nie jest synem Olivera, jak rozmyślał nad słowami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    cudowny rozdział, Bartek jest pod wrażeniem Olivera jego gry, tak właśnie myślałam, że Julian nie jest synem Olivera...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń